wtorek, 22 grudnia 2015

Alibi na szczęście



Z powieścią Anny Ficner-Ogonowskiej mam mały problem. Książka ma 670 stron i ta ilość na początku mnie odstraszyła. Może ktoś za tym przepada, lecz nie ja. Może dlatego, że jestem niecierpliwa, ciekawa i ciekawska?


Kto wie.
Ta książka była dla mnie małym treningiem. Treningiem ogromnej cierpliwości.
Ale o co tyle szumu?

Opis:
Hania straciła wszystko. Jej życie zatrzymało się pewnego sierpniowego dnia. Przestała marzyć, a jedyne plany to te, które układa dla swoich uczniów. Kiedy na jej drodze staje Mikołaj, Hania boi się zaangażować, a on walczy o miłość za nich dwoje. Pomaga mu w tym jej przyjaciółka Dominika, której energia i poczucie humoru rozsadziły niejedno męskie serce. Jest też pani Irenka: prawdziwa skarbnica ciepła i mądrości – po prostu anioł stróż. To w jej nadmorskim domu, gdzie na parapecie dojrzewają pomidory, a kuchnia pachnie szarlotką i sokiem malinowy, Hania odnajduje utracony spokój. Odzyskuje wiarę w miłość i daje sobie wreszcie prawo do bycia szczęśliwą.

To pełna nadziei opowieść o tym, że nic nie zamyka nam drogi do szczęścia. Bo szansa na nowe życie jest zawsze i tylko od nas zależy, czy zechcemy ją wykorzystać.

Książka polecana nawet przez Danutę Stenkę: 


Oraz Artura Żmijewskiego:


Promocja jaka została zrobiona przez znane osoby, wyszła idealnie. Książka została bestsellerem i została pokochana przez wielu czytelników. Jednak ja „Alibi na szczęście” tak do końca zachwycona nie byłam i czytając więcej komentarzy, poczułam się lepiej, ponieważ nie byłam sama.

Książka ma wady i zalety. Aby skończyć optymistycznie swoją prywatną recenzje, zacznę od wad i rzeczy na których się zawiodłam.

Pierwszy tom przygód Hani ma ponad 670 stron. Długie opisy są bardzo nużące i bardzo często zbędne. Generalnie przerost ilości nad formą. Jedyną postacią, która zapada w pamięć jest Dominika, jednak jej brak taktu w większości sytuacji jest bardzo drażniący. Najbardziej zawiedziona jestem relacjami Przemka i Mikołaja. Czytając ich rozmowy miałam małe deja vu – przypomniały mi się rozmowy Marka i Sebastiana z serialu „Brzydula”. Jednak skupić chciałabym się na głównej bohaterce – Hannie.
Hania przeżyła dwa lata temu tragedię. Przez ¾ książki czytelnik nie wie co dokładnie się stało, była tragedia ale nie została początkowo opisana. Jest nauczycielką jednak żyje  w wielkim domu z gosposią i ogrodnikiem. Jej postać jest dla mnie problemem. Hania została okaleczona przez życie, w ostatnich stronach w końcu dowiadujemy się co tak naprawdę ją spotkało, ale niestety sprawia wrażenie osoby zbyt skupionej na siebie i kobiety chimerycznej. Ona kocha, lecz kolejne strony pokazują że ona „chce i nie chce” kochać, aż do strony 670. Kiedy w końcu przebrnęłam przez taką ilość stron i dowiedziałam się co tak naprawdę się wydarzyło, przyjęłam ten fakt z lekką obojętnością. Jestem bez uczuć? Możliwe. Ale czytając tyle stron o czymś strasznym, moje współczucie się wypaliło, ponieważ ta książka sprawiała wrażenie wątku tragicznego a nie miłosnego. Zauważyłam nawet, że im dalej czytałam, tym głośniej mówiłam „no powiedz w końcu co się wydarzyło!”. Odnosząc się do wątku miłosnego, muszę stwierdzić, że podziwiam postawę Mikołaja. Jego cierpliwość była wystawiana na próbę przez cała książkę i przez postać Hanny, to ja jemu współczułam a niej jej, ponieważ „finał” części pierwszej zakończył się co prawda dobrze, jednak niepewność ich relacji była na tym samym poziomie, a może i gorsza?.

A teraz coś dobrego …

Okładka – ciepła i zachęcająca. Postać Dominiki często rozbrajała i sprawiała, że często śmiała się z jej postaci. Pani Irenka – dobra kobieta, która swą dobrocią zaraża wszystkich. W przypadku relacji Hani i Mikołaja, jest wiele wad, jednak jest to historia miłosna. Ich spotkania są delikatne i spokojne, jednak drugim dnem jest tutaj właśnie miłość. Główną tego zasługą jest tutaj Mikołaj. Jego postawa, jego życie i wychowanie sprawia, że chce się czytać dalej. Mikołaj jest ideałem, ale nie aż takim cukierkowym. Ogromnym plusem tej książki jest fakt, że opisywana jest z perspektywy także jego. Dzięki temu można się dowiedzieć, co tak naprawdę czuje.

Podsumowując, książka bardzo ciepła i delikatna, jednak dla mnie wątek dramatyczny zawładnął powieścią. Cała książka była walką, walką o miłość oraz własne „ja”. Mam wrażenie, że miłość była tutaj na drugim planie, a szkoda.

Czeka mnie teraz czytanie drugiej części i mam nadzieję, że czytając tą książkę, odnajdę główny wątek – odnajdę miłość.

Ocena: 6/10­­

Źródła opisu: www.znak.com.pl
Źródła okładki: www.znak.com.pl



4 komentarze:

  1. Uwielbiam czytać. Każda książka to dla mnie świetna sprawa, idealna forma relaksu.
    Napisałaś znakomity tekst, wyczerpałaś wszelkie info, ale ...zainteresowałaś czytelnika :)
    Proszę więcej !!
    Pozdrawiam i zapraszam do siebie:

    http://e-anetabloguje.blog.pl/

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie lubię książek o takiej życiowej tematyce, które mają 500 stron lub więcej. Zazwyczaj autor bez sensu przedłuża. Mnie by nie zainteresowała a Twoja recenzja utwierdza mnie w tym przekonaniu. Póki co jestem chyba za energiczna i za młoda żeby czytać " ciepłe i pogodne książki " zostaję przy swoich kryminałach :P .

    http://wszystkooczymmarzakobiety.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, to prawda - tutaj jest grubo ponad 500 stron i czasem było tragicznie ale nie mam w zwyczaju kończyć coś co zaczęłam.

      Kryminały? why not? :D

      Usuń
  3. Mi chyba ilość nie przeszkadza, ale jednak tak jak mówiłaś jak się coś ciągnie w nieskończoność, a jestem bardzo ciekawska tak jak Ty. Ale mimo wszystko zachęciłaś mnie :)

    OdpowiedzUsuń

Jeśli spodobał Ci się ten wpis zapraszam na stronę bloga na Facebooku i zachęcam do polubienia Fanpage'u. W ten sposób na bieżąco będziesz dostawać informacje o kolejnych ciekawych postach! Znajdziesz mnie również na Instagramie.