czwartek, 5 listopada 2015

Ale jaka ślubna gorączka?

".. biorę Ciebie...za męża i ślubuje miłość, wierność i uczciwość małżeńską .."




Czy każda z Was - mężatek, pamięta TEN dzień?

Na moje pierwsze pytanie – “czy pamiętasz?”, jak chórem słyszę „TAK!” Czy pamiętasz detale, o które tak się martwiłaś przed ślubem? Ile stron z dekoracjami ślubnymi oglądałaś i wybierałaś na dekoracje kościoła? Chciałaś aby wszystko było idealne, jak w bajce. Gorzej, gdy się okazało, że w tym dniu są inne śluby i musisz dostosować się do pomysłu innych panien młodych (a pech chce że to nie ty jesteś „tą pierwsza”). Ale …Czy pamiętasz kwiaty? Jak były udekorowane krzesła przed ołtarzem? Ławki w kościele? Co mówił ksiądz na przywitaniu młodych przy wejściu do kościoła? 
Z czystym sumieniem napiszę: mało pamiętam.


Moje wspomnienia obejmują trzy rzeczy:  droga do ołtarza, cicho wyszeptana przysięga, wyjście z kościoła. 
Mówi się „stresujący dzień’ – zgadza się. 
Jednak ja nie pamiętam abym się stresowała. Mój stres był tak duży, że z tego stresu zapomniałam o stresie.

Czas przedślubny pamiętam jako czas, w którym miałam wszystkiego „dość”, chciałam aby to wszystko się już skończyło. Ale inni uspokajali mnie „nie tylko ty tak masz” - albo najlepsze „po ślubie będziesz chciała aby ten dzień wrócił”. 
Wtedy pojawiała się uśmiech na mojej twarzy. 
“Że co? - pytałam.
Nigdy nie lubiłam tego mówić ale … mieli rację.

Chciałabym aby ten czas wrócił! 
Bardzo ... 

Ten dzień jest pewnego rodzaju “magią”. Magią miłości, szczęścia. Magią ludzi oraz miejsca.

Co dla mnie było najwspanialsze? Oczywiście mój mąż - ale napiszę o czymś innym. To właśnie ludzie obecni w tym ważnym dla mnie dniu. Nie bez powodu wybiera się za świadkową osobę, która jest bliska sercu - ważne jest w tym wszystkim to, że takiej osobie się ufa (ja osobiście mam baaardzo wąskie grono osób którym ufam w 100%). Ufa pod każdym względem i masz tą pewność, że ona na ciebie ciągle patrzy oraz pilnuje aby wszystko było w porządku. Jest jeszcze jedna ważna rzecz - to obecność tej osoby oraz świadomość że ona po prostu “jest”. 


Często pojawia się problem (osobiście przeczytałam mnóstwo wątków na ten temat), że świadkowa nie zna gości i jest obawa czy będzie się dobrze bawić, czy przez to spełni dobrze swoje “obowiązki”? 
Na szczęście odpowiednia świadkowa wszystko zorganizuje ... odpowiednio. 
Dlatego dobrze jest mieć swoją świadkową - mieć swoją Panią M.
Ale ...


Wiecie jaka jest radość, gdy zobaczy się osoby z którymi spędziło się ważne etapy swojego życia? sam ich widok przed kościołem sprawia tzw. banana na twarzy. Jest to idealne określenie do zaistniałej sytuacji. Kiedy słyszę w otoczeniu o tym “jak ciężko się zorganizować” i zebrać przysłowiowe “cztery litery” i pojechać na jedną noc, to czasem mam ochotę wyjść i nie wrócić. 
Czy zawsze miałam takie zdanie? 
Nie. Oczywiście że nie. 

Ten czas podzielić mogę na trzy części. 


Pierwsza - przedślubna mojej świadkowej, Druga - czas od ślubu mojej świadkowej, aż do mojego własnego - Trzecia - czas po moim ślubie. 


Pierwsza część jest tą, za którą najbardziej się wstydzę. Osobiście jest mi przykro, że miałam takie podejście do spraw ślubnych innych osób. Był to czas kiedy padały zdania “nie chce mi się”, “jestem zmęczona” albo najgorsze - “nie mam pieniędzy na fryzjera”. Tak - jest mi przykro że tak w ogóle kiedykolwiek myślałam. Największą moją “karą” za te zdania był fakt, że osoby u których ja się nie pojawiałam na ślubie ze wzlgędu na swoje “problemy” był fakt, że oni pojawili się u mnie. Niestety nie było to spowodowane tańszym fryzjerem, mniejszej ilości pracy, czy bliższej odległości. Nie. Fryzjerzy kosztują coraz więcej, pracy niestety nie ubywa, a odległość między naszymi miastami pozostała niezmienna. To jest właśnie moja “kara”.


Druga część - ślub mojej świadkowej. Dlaczego to właśnie ślub mojej świadkowej jest dla mnie tym ważnym elementem w życiu? Czas ten był dla mnie wyjątkowy, jednak nie do końca w pozytywnym znaczeniu. Cieszyłam się, cieszyłam się jej szczęściem, że to jest jej dzień i że wygląda tak ślicznie tak jak na to zasługuje. Jednak obok szczęścia był też ból. Ból z tego powodu że nie dałam rady sprostać oczekiwaniom, swoim i jej. Dawno temu z moją świadkową obiecałyśmy sobie, że będziemy świadkować na swoich ślubach. Obietnica o tyle “niezwykła”, że moja Pani M ma swoją bliską BFF z którą zna się od dziecka. Jednak obietnica była obietnicą. Doceniałam to i się na swój sposób cieszyłam. 


Jednak los chciał inaczej.


Przyznam szczerze że ten egzamin oblałam. Ja, osoba która sprawia wrażenie twardej i odważnej, rozleciałam się od środka. Z biegiem czasu sama doszłam do wniosku, że łzy wylewane przez faceta, są łzami które nie warte są ani chwili uwagi. Jednak czasu nie cofnę, łez nie odzyskam, trzeba iść na przód. Zdarzenia te spowodowały, że ja swojej obietnicy nie dotrzymałam. Świadkową mojej Pani M. była jej BFF, a mi została tylko złość. Złość na to wszystko co mnie spotkało. Złość za to że moja Pani M. napisała mi że za świadkową bierze inną osobę, złość na mojego byłego chłopaka, za to że mnie tak zranił w tak ważnym momencie. Złość na pracę, za to że mnie wtedy nie oszczędzała. Jednak tak naprawdę była to złość spowodowana brakiem sił. Moment ten cechuje się rezygnacją, wypaleniem oraz wirusem. Jedynym (tak słyszałam) lekarstwem na tą chorobę jest “nowa miłość”, która w tamtym czasie uratowała mnie i pozwoliła podnieść się z ziemi. Dlatego, czas ślubu mojej świadkowej był też czasem mojej nowej miłości. 

A najlepsze w tym wszystkim jest to, że to moja Pani M. pierwsza zauważyła, że moja “nowa miłość” jest “tą” miłością.

Trzecia część - ten mój jedyny dzień

Nie będzie nowością, gdy napisze że jest to dzień “przełomowy” pod każdym względem. Jednak dla mnie było to też swego rodzaju oczyszczeniem ciała oraz umysłu. Moje podejście do wielu kwestii uległo zmianie, jak m.in. znaczenie obecności ludzi na weselu. 

I nie jest to tylko kwestia zapełnienia sali weselnej, albo co gorsza - ale niestety dla niektórych ważna kwestia - większej ilości kopert od gości. 

Nie. 


Doceniałam obecność ich wszystkich. Doceniam że im się chciało, że mieli siłę aby przyjechać, ponieważ moi goście byli także z daleko, z Polski jadąc ok 300 km w jedną stronę, czy też wsiadając w samolot i lecąc z innego kraju. Właśnie dlatego, kiedy wspominam o moim problemie w postaci “nie mam na fryzjera”, kulę się w sobie ze wstydu i nie żałuje siebie samej, bo wiem że na to zasługiwałam. Dlatego starałam się w każdy sposób odwdzięczyć innym za to, co dla mnie zrobili, chociaż wiem że to jest jeszcze za mało.

Minęły 4 miesiące od mojego ślubu. Czy to dużo czasu? oczywiście że nie. Wiem że jeszcze dużo przede mną, ale wiem że warto, ponieważ aby utrzymywać przyjaźń, trzeba ją pielęgnować, a do tego potrzebne jest zaangażowanie dwóch stron.


Ps. Zapraszam do słuchania piosenki z mojego pierwszego tańca ...




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jeśli spodobał Ci się ten wpis zapraszam na stronę bloga na Facebooku i zachęcam do polubienia Fanpage'u. W ten sposób na bieżąco będziesz dostawać informacje o kolejnych ciekawych postach! Znajdziesz mnie również na Instagramie.